Wspomnienie: Styczeń 2010, Indianapolis, noc
Nie ma dla mnie lepszego miejsca na świętowanie niż kameralny klub jazzowy. Granatowe aksamitne fotele, ciemne drewno, dyskretny półmrok, smak wybornych trunków, wyrafinowana muzyka i grono najbliższych przyjaciół.
To były moje okrągłe urodziny. Koledzy otworzyli butelkę koniaku z mojego, zacnego rocznika. Chyba nigdy nic bardziej mi nie smakowało. Rozmawialiśmy o naszych ścieżkach życiowych, inwestycjach, projektach, związkach, dzieciach, kobietach, planach – spokojnie i dojrzale. Wszystko już osiągnęliśmy. Już nic nie musimy – i wszystko możemy.
Saksofon co jakiś czas podchwytywał wątki z naszych rozmów, kontrabas akcentował przełomy życiowe, a kobiecy głos podsycał nasze męskie tęsknoty.
To był wieczór wart zapamiętania. To był klimat INDIANAPOLIS.